sobota, 27 sierpnia 2016

Od Cassiopeii cd. Paige

Byłam lekko zdezorientowana, a przez głowę nadal przemykały mi straszne obrazy z tamtego wieczoru...nocy, dnia, godziny, tygodnia? Tak właściwie którego dzisiaj mamy? Byłam wściekła na samą siebie za tamty całkowity brak opanowania. Mało powiedziane; za moją kaszankę zamiast mózgu. Naprawdę próbowałam leczyć moją fobię, ale o prostu się nie da. Przez myśl przemknęli mi rodzice i brat. Mój biedny mały Oli...Nie zdążyłam rozejrzeć się po jakże cudownym salonie, w którym leżałam, bo zawitała w nim szczupłej postury, rudowłosa dziewczyna, na oko starsza ode mnie. Jakkolwiek po przebudzeniu musiałam zatrważająco wyglądać, zebrałam szybko mysli i odważyłam sie zagadać pierwsza:
- Przepraszam, mieszkasz tu?-może było to głupie pytanie, ale nic lepszego nie wpadło mi do głowy.
- Tak-odpowiedziała krótko. Czekałam aż powie coś jeszcze jednak nic takiego nie nastąpiło. Zaczęłam ponownie
-Emm..sorka. Mam na imię Cassiopeia-puściłam jej stłumione parsknięcie śmiechem mimo uszu- Ale proszę mów do mnie Cas. Ja chyba znalazłam się tu przez przypadek, nie zrozum mnie źle, ale...
Zanim zdążyłam dokończyć ta uciszyła mnie gestem ręki, a potem zrobiła coś zupełnie niespodziewanego, podeszła i objęła mnie rękoma. Stałam jak wyryta nie bardzo wiedząc jak zareagować
-Jestem Paige. Miło mi Cię tu GOŚCIĆ- odparła najsztuczniejszym głosem jakim tylko mogła to powiedzieć. Jej  uścisk był sztywny, a twarz obojętna. Po chwili szepnęła mi do ucha-Nawet nie myśl sobie, że to jakiś wylew czułości. Są tu kamery z podsłuchami-wsunęła mi do kieszeni spodni kartkę. Wyprostowała się i powiedziała już normalnym głosem- Jak już będziesz gotowa przyjdź do sali kinowej, poznasz resztę. Na razie jest nas 4, ale niedługo ma przyjechać więcej osób. Twój pokój ma numer 4, klucz leży na blacie.-Odwróciła się na pięcie i wyszła. Ja rozumiem, że się jeszce wogóle nie znamy, ale zabrzmiało to tak jakby mówiła coś no musi, a nie chcę mi pomóc. Ale cóż, jeszcze jej nie znam, może jest fajna? Stałam tak jeszcze dobre dwie minuty, potem posłusznie wykonałam jej polecenie.
                                                                                       ***
IaEoMfSOh... chyba jeszcze mniej spełniającego swoją funkcję skrótu nie mogli wymyśleć. Cała treść kartki, pisanej ręcznie (prawdopodobnie przez Paige), mówiła mniej więcej o tym, że mimo iż kompleks wygląda jak cudowny hotel jest to więzienie, z którego nie ma ucieczki. Świstek obfitował w listę rzeczy, których nie wolno nam robić, oraz kar jakie za nie czekają. Odcięcie się od świata zewnętrznego, zero prywatności ect. ect. Na końcu kartki załączona była notka z prośbą o zwrot, bowiem właścicielka nie ma ochoty tłumaczyć każdemu nowemu z osobna co i jak. Zrezygnowana i nie do końca pogodzona z takim losem, podniosłam się z zamkniętej klapy toalety,  wsunęłam kartkę do kieszeni i wyszłam z łazienki. Na szczęście tu nie zamontowali kamery...przynajmniej ja jej nie znalazłam. Nie miałam ochoty na dokładniejszą eksplorację mojej sypialni, mając bowiem przed soba perspektywę spędzenia całego mojego życia w tym miejscu, stwierdziłam, że będzie jeszcze czas na zabawę w Sherlocka Holmesa. Skierowałam się na korytarz, nie zakluczając nawet drzwi od pokoju. I tak nie ma czego tam ukraść. Po pewnym czasie odnalazłam salę w której mieli się znajdować moji przyszli towarzysze niedoli. Kiedy weszłam, obróciły twarze w moim kierunku i zatrzymały film. Ups, chyba przerwałam seans.

<^^cd. Paige, Gracie, Miyu>

środa, 24 sierpnia 2016

Od Rilliane- Historia

„Przeklęta Krew nie ma prawa do życia.”
Te słowa bardzo dobrze utkwiły mi w pamięci. Zostały one wręcz wyryte w moich myślach. Padły one parę dni przed „wyprowadzką”. Ze swojego życia pamiętam tylko te słowa. Gdy się tutaj pojawiłam, nic nie pamiętałam. Z  czasem urywki w pamięci zaczynały wracać. Śmiechy w szkole, moja radość. Zaczynałam przypominać sobie moich przyjaciół, z którymi spędzałam większość czasu. Do głowy wróciły mi twarze rodziców i starszego brata.  Kiedyś się wszyscy świetnie dogadywaliśmy, nie licząc Thomas'a, mojego brata. On zawsze był o mnie zazdrosny. Tak było do moich dziesiątych urodzin. Wtedy zaczynałam się zmieniać. Nie pamiętam dokładnie swoich uczuć, ale bardzo dobrze pamiętam płomienie. Ogień, który rozsiałam siłą woli, rozpalił się w lesie. Nie wiem dlaczego, jakim cudem to zrobiłam. Ale dobrze wiedziałam, że to ja zrobiłam. Płomienie tak znikąd by nie nadeszły. Paliły się drzewa, trawa, krzaki, wszystko przybierało płomieniste kolory. Stawało się coraz cieplej, w powietrzu unosił się duszący zapach siarki. Ale mi to nie przeszkadzało. Nie czułam ani ciepła, nawet gdy zapaliła mi się nogawka. Nie dusiłam się tym zapachem. Nic mi nie przeszkadzało, jakby w rzeczywiście tego ognia tu nie było. A było wręcz przeciwnie. Jak to się skończyło? Pamiętam jedynie jak się obudziłam we własnym pokoju. Od tamtego czasu próbowałam o tym nie myśleć. Zapomnieć, jak teraz nie pamiętałam większości swego życia. Z każdym dniem stawałam się coraz bardziej zamknięta. Miałam wrażenie, jakbym zaraz miała wszystkich podpalić, jak tamten las. Bałam się obecności ludzi, próbowałam ich unikać, aby ich nie skrzywdzić. Ale tak nie potrafiłam. A potem znowu to się stało. Lecz tego przyczynę bardzo dobrze pamiętam. To była kłótnia. Krzyki i wyzwiska leciały w moją stronę od Thomas'a. Posądził mnie kradzież, że to niby ja mu zabrałam wszystkie kieszonkowe, a nie miał ich wcale tak mało. A to było kłamstwo, nic nie wiedziałam o jego pieniądzach. A gdy mnie zaczął bić... tak się samo stało. Moje ręce zapłonęły i najpierw jego pokój, a potem on sam. W jego oczach widziałam to przerażenie, gdy tarzał się po podłodze próbując ugasić ogień. Drzwi się otworzyły z hukiem i także matka stanęła w płomieniach, gdy tylko się odwróciłam. Ojciec szybko zareagował. Najpierw uczucie bólu w głowie, zaraz po uderzeniu gaśnicą, a następnie zajęcie się płomieniami. Dla Thomas'a było już za późno. Jego skóra wyglądała jak stare spalone do cna drzewo. Matka miała tylko parę oparzeń, a mnie zamknęli. Gdzie? Zapewne w piwnicy. Związali w jakiś kaftan czy co to było, jakieś ubranie jak w psychiatryku. Siedziałam tam przez tydzień, bez żadnej wody czy jedzenia. Gdyby nie litość matki, zdechłabym. Raz na trzy dni przynosiła mi kromkę chleba i miskę z wodą. Nie zadawała żadnych pytań, niczego nie mówiła. Przychodziła, karmiła, odchodziła. Aż pewnego dnia zamiast niej, przyszli jacyś ludzie. Nie wiedziałam wtedy kto to. Aż się znalazłam w tym budynku. Zabrali mnie, a ostatnie słowa pocieszenia od strony rodziny pamiętam bardzo dokładnie.
- Przeklęta Krew nie ma prawa do życia - te słowa zostały wyryte w mej duszy i nigdy już nie chciały mnie opuścić. I to był ostatni raz, kiedy ich jeszcze widziałam.
Wstrzyknęli we mnie jakąś substancje, po czym zapadłam w sen. Nie opierałam się, bo nie miałam już sił. Byłam wykończona fizycznie jak i psychicznie. Głodówka mi nie sprzyjała, a te wszystkie dni nie były dla mnie. Ta okropna moc, która nie wiadomo skąd się u mnie zjawiła. I ten ośrodek... Zaczęły się badania. Je także pamiętam doskonale, to jedyna rzecz o której nie zapomniałam. Próbowali to ze mnie wyciągnąć. Chcieli, abym im pokazała jak płonę żywym ogniem, jak coś podpalam. Ale ja się nie zgadzałam. Tego dnia przyrzekłam sobie coś ważnego.
- Nigdy w życiu już tego nie zrobię! - krzyczałam wręcz te słowa w kierunku lustra, za którym siedzieli i czekali na ogień. W oczach miałam łzy. Nie bałam się, było mi po prostu smutno. Byłam sama na siebie zła, że tak łatwo dałam się złapać, że wtedy nie rozmawiałam z matką, że kłóciłam się z bratem. Że straciłam wszystko. Całe swoje życie, a to tylko dlatego, że mnie się bali.
I wtedy postanowili mi wyczyścić pamięć. Nie mam pojęcia jak to zrobili, ale twierdzili, że jeśli nie będę pamiętać swego życia, będą mogli mi wmówić co innego i zmusić mnie dzięki temu do współpracy. I udawało im  się to, ale tylko przez pierwsze dni, aż pamięć zaczynała do mnie wracać. Mimo iż udawałam, że wierze w to, co do mnie mówili, kategorycznie odmawiałam dalszych eksperymentów. Aż w końcu po trzech latach dali sobie ze mną spokój. Posłali mnie do tego ośrodka, w którym musiałam zamieszkać. Dalej się nie pogodziłam z myślą, że zostanę tutaj do końca. Wierze, że kiedyś się stąd wyrwę.

Od Rilliane

Stawiałam kolejne łapy na mokrym jeszcze śniegu, który przylepiał się do moich łap, przez co moja podroż była utrudniona. Było mi coraz ciężej, a śnieżyca postanawiała nie ustawać. Idąc pod wiatr czułam, jak każdy płatek śniegu wchodzi pod moje futro, mrożąc mnie żywcem. Jednak szłam dalej, byle by się nie zatrzymać, a gorzej, żeby nie zawrócić. Musiałam iść przed siebie. Po chwili zobaczyłam światło. Ale nie światło takie, które widzą umierający. To bardziej... pociąg! Za nim dźwięk lokomotywy przedarł się wpierw przez śnieg, a następnie moje uszy, zeskoczyłam z torów, na jakich stałam. Gdy maszyna przejechała obok mnie, straciłam równowagę przez wicher stworzony przez nią. Pędziła jak oszalała, a ja trafiłam na śliski śnieg. Nie miałam kiedy wbić pazurów w lód, gdyż za nim się obejrzałam, zaczęłam się toczyć, niczym mała biała kulka śniegu z górki. Świat wirował. Nie mogłam się zatrzymać, aż w końcu na mojej drodze pojawiło się drzewo. A dalej las. Nie miałam szans się zatrzymać, więc czekałam na zderzenie. I tak straciłam przytomność jako wilk, uderzając o drzewo.
W potem się obudziłam na nowo jako zwykły człowiek, we własnym łóżku. No prawie. Wylądowałam na ziemi wraz z kołdrą, a głowa mi pękała od bólu. Uderzyłam nią o podłogę, tak jak we śnie o drzewo. Otworzyłam zmęczone oczy i złapałam się za łeb. Przeklęłam cicho pod nosem, po czym wstałam i usiadłam. Nie zmieniałam pozycji od dobrej godziny. Dlaczego? Gdy tylko zajęłam się bólem, zapomniałem nie zasypiać. Zamknęłam oczy i opierając łokcie na kolanach, podtrzymując głowę, zasnęłam.
I znowu wylądowałam na ziemi, ale tym razem nie uderzyłam tak mocno łbem. Obudziłam się już całkowicie, słysząc swój budzik, który zapomniałam wyłączyć na weekend, a dokładniej na pierwszy dzień, w którym się tutaj zjawiłam. Ubrałam się w czarne jeansy i białą koszulkę z czarnym napisem „Hello, I’m very happy!”. Przemyłam twarz i zjadłam dwie kanapki. To mi starczyło. Pierwsze pół dnia przesiedziałam na łóżku marząc na  pogniecionej kartce kawałkiem ołówka.. W końcu tyłek mi tak bardzo zdrętwiał, że postanowiłam się przejść. Zarzuciłam na siebie pierwszą lepsza bluzę, po czym wyszłam z pokoju, chowając do kieszeni jedynie kluczę, bo resztę zostało mi skonfiskowane.
Przechodząc przez korytarz spotkałam paru innych więźniów, którzy także się gdzieś wybierali. To chłopacy, to dziewczyny, na szczęście zero strażników. Jak na razie, zaraz za pewne znowu ich zobaczę. W końcu to oni nas pilnują, prawda?
Dzień był dosyć chłodny i zapowiadało się na deszcz, jednak nic sobie z tego nie zrobiłam. Przynajmniej tak mi się wydawało, że jest zimno. W końcu puszczali do środka chłodne powietrze. Miałam zamiar się przejść, to tyle. Zwykła przechadzka po ośrodku, to mi wystarczyło. Trwała ona nie całą godzinę, gdyż po tym okresie wpadłam w kłopoty. Byłam zmuszony przyśpieszyć kroku w stronę drzwi, aby schować się w swoim pokoju, przed jednym z mężczyzn, który także był "inni". Przypadkiem wpadłam na niego rozlewając mu jakieś picie, na tak zwaną ulubioną koszulę. Widocznie nie panował nad emocjami, gdyż najpierw mi zaczął grozić, a potem chciał uderzyć. Zdążyłam od niego odbiec, ale na jak długo zostałam bezpieczna?
W końcu udało mi się złapać klamkę, niestety za nim ją nacisnęłam i otworzyłam sobie drzwi na kolejne piętro, aby wbiec do środka, uspokoić się, wrócić do pokoju i tam zostać już do końca dnia, ktoś mnie uprzedził. Popchnął mocno drzwi przede mną, które ruszyły w moim kierunku. Dostałam nimi w twarz. Puściłam automatycznie klamkę i złapałam się za nos, który pulsował od bólu, jaki w tej chwili odczuwałam.
- O kur*a – przeklęłam parę razy pod nosem, a między palcami poczułam ciepłą ciecz. Gdy spojrzałam na palce, zobaczyłam szkarłatny kolor, chociaż w głębi siebie chciałem, aby to był zwykły pot, który pojawił mi się pod wpływem strachu
Weszłam do drugiego korytarza, aby jak najszybciej zniknąć z tamtego miejsca, gdyż chłopak mógł w każdej chwili wrócić. Usiadłam na pierwszej lepszej ławce i dalej się trzymałam połamanego nosa, aby trochę się uspokoić. W końcu mój sprawca powrócił się i stanął nade mną. Przyglądał mi się, chciał coś powiedzieć, ale gdy na niego spojrzałam i zabrałam ręce ukazując mu zakrwawioną część twarzy, zamknął usta.
- Możesz uważać następnym razem? – poprosiłam, ponownie łapiąc się za nos.

<Ktoś?>

niedziela, 21 sierpnia 2016

Powrót

Jestem już obecna, wszystkie opowiadania/ pytania/ formularze możecie wysyłać na maila 
-lukio678@gmail.com
lub w wiadomościach prywatnych na howrse
-RingaXD

niedziela, 14 sierpnia 2016

Rilliane Sparks

Riliane Sparks
✠ 17 lat ✠ Kobieta ✠ Bi ✠ Nieznany ✠ wolny ✠

charakter:
Jednocześnie boi się samotności, a jednocześnie towarzystwa. Co to oznacza? Ta dziewczyna jest kompletną zagadką. Bardzo wstydliwa, łatwo ją jest zaczerwienić. Wtedy spuszcza głowę, albo zaczyna machać rękoma jak szalona i prawie, że krzyczeć, aby się usprawiedliwić. Może i wstydliwa, ale za to uparta jak osioł. Dąży do celu po trupach, gdy coś sobie postanowi, musi to wykonać. Nie prosi nikogo o pomoc i nie lubi, gdy ktoś próbuje jej pomóc, albo miesza się w jej sprawy. Jednak sama zawsze chętnie pomoże. Dosyć naiwna, więc łatwo jest ją oszukać. Niestety jest bardzo uczuciowa, niczego nie potrafi wziąć na żarty, a tym bardziej szydzenie z niej. Robi jej się po prostu smutno i zaczyna krzyczeć, aby wyładować całą energię. Często czuje się zmieszana, gdyż nigdy nie wie, jak ma się zachować w danej sytuacji. Nie jest egoistyczna, ale uważa, że to ona ma najgorzej w życiu, że cały świat ją nienawidzi, że nie powinna istnieć. Każde czyjeś zdanie bierze do serca i albo zostaje tam na zawsze, jak słowa jej rodziny, albo uciekając w zapomnienie, jak słowa obcych. Dosyć strachliwa, często się boi, jak też często stawia czoło swym strachom. Jest wstydliwa i pilnuje tego, jak inni ludzie wobec niej się zachowuje - nie pozwala się na przykład dotykać, od razu reaguje bez namysłu. Jest typem obserwatora, bardzo ciekawska i musi wszystko wiedzieć. Oczywiście nie ma długiego języka, żeby wszystko wszystkim od razu wygadać, bo po co? Nie umie kłamać, to jest jej wada. Ciągle mówi prawdę, co ją normalnie wykańcza od środka. Nie nosi żadnej przysłowiowej maski. Nie ukrywa swoich uczuć. Gdy jest radosna, jest rozgadana, uśmiecha się. Gdy jest smutna, zaczyna płakać. Ma bardzo niską samoocenę. Ponieważ słowa najbliższych wzięła do serca, uważa się za potwora. Nie ma prawa do przyjaciół, rodziny, szczęścia, radości. Ogółem nie powinna się wybudzić ze śpiączki, powinna umrzeć. Takie ma zdanie o sobie, a w najcięższych chwilach powtarza to sobie na głos głośno krzycząc. Gdyby jednak istniał ktoś, kto by ją zrozumiał, pomógł jej, był dla niej wsparciem, oddała by życie za niego. A co do chamskich ludzi... Albo się od razu podda i nawet się nie odezwie, albo stanie się obojętna. Rzadko kiedy rzuca jakieś sprośne uwagi, bardzo rzadko. Ma bardzo dobrą pamięć i nigdy nie zapomina. Czasem nawet się mści, ale to już w poważniejszych przypadkach. A teraz najważniejsze dwa pytania. Dlaczego boi się towarzystwa? Gdyż wie kim jest, wie co jej grozi, wie, że ludzie tylko krzywdzą. Dlaczego więc boi się nawet samotności? Gdyż podczas śpiączki śniła o niej i nie chcę, aby sny, a raczej koszmary się spełniły.
moc:
 niekontrolowana pirokineza
inne:
✠Cierpi na klaustrofobie i panicznie boi się pająków i myszy
 ✠Kocha zimę
✠Mierzy tylko 1.65m | Uwielbia muzykę
✠Obiecała sobie, że już nigdy nie użyje swej mocy
 ✠Przekupisz ją wszystkimi słodkościami
 ✠Boi się wody, bo nie umie pływać
kontakt:
Pandemonium.
✠Historia✠

czwartek, 11 sierpnia 2016

Post informacyjny #1

Pod wpływem waszych pytań i moich obserwacji doszłam do wniosku, że nie wszyscy zrozumieli jak działają ośrodki. Pozwólcie, że w tym poście rozwieje wątpliwości i pomogę wam pisać wątki zgodne z uniwersum.

#1- Ośrodki to nie hotele
Trzeba być świadomym, że ośrodki są swego rodzaju więzieniem. Nie można tam zabierać żadnych rzeczy, które należały do waszych postaci. Wszystkie przedmioty osobiste są konfiskowane i trudno jest coś przemycić. Postacie nie mają dostępu do internetu tylko do wewnętrznej sieci. Komputery znajdują się w bibliotece. Można tam wypożyczać także płyty z muzyką.

#2- Świeże powietrze
Z ośrodków nie da się wyjść. Nie ma drzwi ani balkonów, a okna są zaklejone. Powietrze jest tam dostarczane przez system wentylacyjny. Bohaterowie nie mogą więc biwakować, wspinać się po drzewach etc.

#3- Ubrania i przyrządy
Jedyne ubrania do jakich mają dostęp nasi bohaterowie to kilka bluz, t- shirtow i spodni. Ewentualnie w zimie mogą nosić sweter. Niestety nie ma tu miejsca na własny styl

#4- Zainteresowania
Bohaterowie mają dostęp do wielu sal, w których mogą realizować swoje pasje, jednak nie ma możliwości wspinaczki górskiej, biegania czy grania w tenisa etc. Pamiętajcie ośrodek to nie żaden kolos, poprostu hotel, w którym bohaterowie spędzają życie

#5- Przeznaczenie
Bohaterowie nie są na wakacjach. Są przetrzymywani, ponieważ ludzie boją się, że ci mogą wyrządzić im krzywdę. Zdarza się, że ktoś zostanie ukarany.

#6- Postacie dodatkowe
Obecnie na blogu nie ma postaci dodatkowych, w ośrodku znajdują się tylko nasi bohaterowie. Możliwe, że z czasem się to zmieni. Jeżeli ktoś będzie chciał dodać postać dodatkową  (rodzeństwo/ przyjaciół z którymi tu trafili) może pisać skontaktować się że mną po 21

#dodatkowe - Po dołączeniu dziesiątego członka  (możliwe, że wcześniej) zostanie zorganizowany event. Więcej po moim powrocie.

Mam nadzieję, że rozwiałam wątpliwości. Jeżeli ktoś ma pytania, zadawajcie je śmiało w komentarzach pod tym postem.

- Paige

Aaron Choi - Historia

- Masz towar? - spytałem ściszonym głosem, zbliżając usta do ucha mężczyzny. Nieco niższy ode mnie brunet odchylił kaptur bluzy, z którego niemal wyskoczyła szopa włosów. Odsunąłem się do tyłu, czując jak końcówki muskają mój policzek.
- Weź je zetnij - zmarszczyłem czoło poprawiając szary, wciągany przez głowę sweter.
- Nie pozbędę się moich dzieci - zaśmiał się, uderzając mnie w żebra, uniósł twarz, której w bladym świetle lampy mogłem się przyjrzeć. Miał chudą, słodką buzię, lekko zaróżowione policzki, duże zielone oczy i powiększone od narkotyku źrenice, musiał już przyjąć dawkę. Jego kości policzkowe wystawały na tle zapadniętych policzków, wargi miał drżące, spękane. Zastanawiałem się, ile razy jeszcze wstrzyknie sobie w żyłę, nim odleci, tak porządnie na wiele dni... Nim skończy się jego życie.
Albo zwyczajnie umrze od przedawkowania. Zaczął od marihuany, niby nic nie? Więc jakim cudem skończył na heroinie i barbituranach?
Był wrakiem człowieka, którego życie kończyło się z dnia na dzień, dawka za dawką. 
A ja każdego dnia zdawałem sobie sprawę coraz bardziej z tego, jak bardzo będę za nim tęsknić gdy umrze. 
Chwyciłem w dłonie tę słodką twarz, muskając wargami jego usta. Zawsze niesiony emocjami gwałtownie, odwzajemniał moje pocałunki. Lubiłem to w nim, chociaż zdawałem sobie sprawę konsekwencją czego jest jego nieludzkie zachowanie.
- Mam - szepnął, chowając się w moich ramionach. Zawsze to robił, kiedy czuł strach. Przychodził do mnie, by bez słowa leżeć i spędzać ze mną czas. Tylko czego bał się teraz?
- Luhan? - Spojrzałem na niego, zawsze zastanawiało mnie jego afrykańskie imię przy jego kanadyjskich korzeniach. - Co się dzieje? - chłopak zacisnął dłonie na moją bluzie.
- Mają nas, policja szuka nas od dawna, złapali Sylvaina, Carter nie żyje. Zostałem ja, Ty i Sonia. Aaron to koniec - wyszeptał, a z jego oczu potoczyły się strumienie łez. To była prawda, handlujących ciężkimi narkotykami po tej okolicy wyłapywano kolejno. Zabrano tych, którzy byli w tym najtwardsi i prawdę mówiąc, wspierali nas. Też się tego bałem, mnie mogli zatrzymać. Bardziej przerażał mnie fakt, że za nic nie umiem ochronić przed tym gównem Luhana, nigdy nie umiałem. Ścierałem rękawem bluzy potok łez z jego twarzy, rozglądając się po okolicy.
- Ej, mały, idziemy na lody? - spytałem zerkając na ciągle otwartą budkę. Wiedziałem, że to go zadowoli, zawsze taki był, cieszył się z drobnych gestów, malutkich, dla innych nic nie znaczących prezentów. Czułem, że był miłością mojego cholernego życia. Tak bardzo się od siebie różniliśmy. Nie czekając na jego potwierdzenie, wplotłem swoje palce między jego i ucałowałem kolejno każdy z nich.
- Kocham Cię, Aaron - szepnął niższy i objął mnie mocniej.
- Też Cię kocham - odparłem zgodnie z prawdą. Weszliśmy do środka, gdy mały przyczepiony do sufitu nad drzwiami dzwoneczek zadzwonił, przyciągając uwagę kasjera, który spojrzał dziwnie na Luhana.
Spiorunowałem go wzrokiem i przyciągnąłem do siebie bruneta, całując go w czoło. Wziąłem dwa lody. Gdy chłopak zniknął w zagłębiu  pomieszczenia poczułem niepokój.
Odczekałem chwilę i pewien swojego przeczucia, chwyciłem dłoń chłopaka, ciągnąc go w stronę tylnego wyjścia.
- Co Ty robisz? - przestraszony, nieco chybotał się na boki, kołysząc swoim ciałem szedł za mną.
- Mają nas - rzuciłem tylko i wyciągnąłem go na zewnątrz.
Było za późno.
Chłopak cofnął się gwałtownie, upadając na ziemię, gdy zza rogu wyjechał radiowóz policyjny. Siedzące w nim psy, przekrzykiwały sygnał, wrzeszcząc, że mamy się zatrzymać.
W chłopaku prawdopodobnie dopiero teraz w pełni wstąpił narkotykowy haj, krzyknął, odpychając mnie do tyłu i ruszył w szaleńczym biegu w stronę policjantów.
- Luhan, stój! - wrzasnąłem za nim, próbując go złapać, ten jednak okazał się szybszy. Wyrwał się do nich. Mężczyźni sięgnęli do kieszeni swoich spodni, wyjmując z nich pistolety. Krzyknąłem coś w stylu " Nie macie prawa", ale kto by słuchał jebanego narkomana.
Padły trzy strzały, które celnie rozszarpały klatkę piersiową Luhana. Boże...
Chciałem się zemścić, chciałem płakać, krzyczeć, zabić ich wszystkich.
Zabrali mi go, odebrali mi moje słońce.
Zacząłem krzyczeć w dzikim szale, a pierwsza kula świsnęła obok mojej głowy, mijając mnie.
- Uspokój się, albo skończysz jak tamten - Słowo "tamten" wypowiedzieli z taką pogardą, jakby był nikim, zwykłym śmieciem. Przetarłem nos i puściłem się biegiem, otwierając tym samym ogień ze strony napastników. Pobiegłem na tyły budynku, przeskakując przez niski płot. Nie dorwą mnie, choćby chcieli. Biegłem, łzy płynęły mi po policzkach. Biegłem bocznymi ulicami miasta prosto do zamieszkałej przeze mnie i moich rodziców kamienicy.
Podszedłem do budynku zrobionego z czerwonej cegły i pobiegłem po drabince przeciwpożarowej prosto na balkon mojego pokoju.
- Aaron! - Dwa donośne głosy rozniosły się echem po pomieszczeniu, gdy do niego wpadłem, płacząc coraz mocniej. Odwróciłem się do nich, chcąc wtulić się w ramiona mamy. Jedynej osoby, która wiedziała o mojej bezgranicznej miłości do Lu. Ku mojemu zaskoczeniu, nie byli tam sami. Troje uzbrojonych policjantów stało za nimi, mama płakała, a ojciec wpatrywał się we mnie z ogromnym gniewem.
- Boże nie... Mamo Lu nie żyje! - wydarłem się histerycznie, mężczyźni podeszli do mnie, a ja zacząłem rzucać w nich wszystkim co popadnie. Książki, torba, poduszki, lampka, wszystko co wpadło mi w ręce.
- Zabiliście go! Zabiliście jebane kundle! - darłem się, jak mogłem, roznosząc pokój. Wzrok ojca złagodniał, matka zaczęła szlochać.
Pozostała trójka trwała w bezwzględności. Nim się obejrzałem, oberwałem paralizatorem. Padłem na ziemię, krzycząc jeszcze głośniej. Złapali mnie za ramiona i zakuli w kajdanki, uniemożliwiając jakikolwiek ruch i wyprowadzili na zewnątrz.
- Aaron... Dlaczego nic nie powiedziałeś? - Matka podeszła do mnie ostatni raz, kładąc mi dłoń na policzku.
- Nienawidzę cię, suko! - wydarłem się, a ojciec uderzył mnie w twarz. Poczułem otaczające mnie gorąco i ogólny spokój.
Raz już czegoś takiego doświadczyłem... Przypomniałem sobie przerażoną twarz Luhana, kiedy odłamki szkła atakowały twarz Devila, po tym jak próbował go zgwałcić. Ogień palił jego twarz, a kolejne lampy dookoła nas pękały, atakując go nadnaturalnym ciepłem, które paliło jego skórę.
Nim się zorientowałem z kranu trysnął wrzątek, otoczył moich rodziców gęstym strumieniem i zaatakował ich w brzuch. Sekundę po tym wybuchła kuchenka, roznosząc cały dom.
- Ty potworze - wydarł się policjant, zeskakując razem ze mną ze schodów. Drugiego pochłonęły promienie.

*Pół roku później*
Pakowałem swoje rzeczy, niespokojny i zdenerwowany. Od pół roku nie przyjąłem żadnej dawki, najgorsze dni głodu minęły, jednak nadal pragnąłem tego całym sobą. Całkowicie oddany byłem swojemu nałogowi i cierpliwie czekałem na dzień, aż będę mógł do niego wrócić.
5 miesięcy w poprawczaku
Miesiąc w zasranym laboratorium, gdzie prowadzili badania, dochodząc do wniosku, że jestem "inny" niż wszyscy.
Bo, moje DNA było inne? Czy coś.
Nie wiem, szczerze mówiąc, miałem to gdzieś. Teraz przenosili mnie do jakieś szkoły, gdzie ponoć miałem wieść spokojne życie, które pozwoli mi kształtować moje nadnaturalne zdolności. Zaśmiałem się w duchu z ich naiwności, jeszcze nie wiedzieli, do czego byłem zdolny i jak wiele problemów potrafiłem im przynieść.
Nadal rozpaczliwie tęskniłem za Luhanem...
Jego jedwabnym głosem, delikatnym, słodkim spojrzeniem i kompletnym oddaniem wierze w lepsze jutro.
Zawsze był naiwny, ale przez to jedynie słodszy.
- Brakuje mi cię.. - szepnąłem, ścierając z oczu łzy. Nie pozwoliłem sobie na słabość, nawet na moment. Nie  mogłem płakać, nikomu pokazać swojego bólu. 
Niczego...
Przełknąłem ślinę, gdy drzwi, prowadzące do mojego pokoju, skrzypnęły na znak otwarcia.
- Profesor Rohan - stwierdziłem obojętnie, obserwując jak przysadzisty mężczyzna wchodzi do mojego pokoju, atakując wzrokiem.
- Gotowy na lepsze życie? - spytał, kładąc mi dłoń na ramieniu.
- Pytanie tylko czy ludzie tam gotowi są na życie ze mną.