-
Masz towar? - spytałem ściszonym głosem, zbliżając usta do ucha
mężczyzny. Nieco niższy ode mnie brunet odchylił kaptur bluzy, z którego niemal wyskoczyła szopa włosów. Odsunąłem się do tyłu, czując jak końcówki muskają mój policzek.
- Weź je zetnij - zmarszczyłem czoło poprawiając szary, wciągany przez głowę sweter.
-
Nie pozbędę się moich dzieci - zaśmiał się, uderzając mnie w żebra,
uniósł twarz, której w bladym świetle lampy mogłem się przyjrzeć. Miał
chudą, słodką buzię, lekko zaróżowione policzki, duże zielone oczy i
powiększone od narkotyku źrenice, musiał już przyjąć dawkę. Jego kości
policzkowe wystawały na tle zapadniętych policzków, wargi miał drżące,
spękane. Zastanawiałem się, ile razy jeszcze wstrzyknie sobie w żyłę, nim
odleci, tak porządnie na wiele dni... Nim skończy się jego życie.
Albo
zwyczajnie umrze od przedawkowania. Zaczął od marihuany, niby nic nie?
Więc jakim cudem skończył na heroinie i barbituranach?
Był wrakiem człowieka, którego życie kończyło się z dnia na dzień, dawka za dawką.
A ja każdego dnia zdawałem sobie sprawę coraz bardziej z tego, jak bardzo będę za nim tęsknić gdy umrze.
Chwyciłem
w dłonie tę słodką twarz, muskając wargami jego usta. Zawsze niesiony
emocjami gwałtownie, odwzajemniał moje pocałunki. Lubiłem to w nim,
chociaż zdawałem sobie sprawę konsekwencją czego jest jego nieludzkie
zachowanie.
-
Mam - szepnął, chowając się w moich ramionach. Zawsze to robił, kiedy
czuł strach. Przychodził do mnie, by bez słowa leżeć i spędzać ze mną
czas. Tylko czego bał się teraz?
-
Luhan? - Spojrzałem na niego, zawsze zastanawiało mnie jego afrykańskie
imię przy jego kanadyjskich korzeniach. - Co się dzieje? - chłopak
zacisnął dłonie na moją bluzie.
- Mają nas,
policja szuka nas od dawna, złapali Sylvaina, Carter nie żyje. Zostałem
ja, Ty i Sonia. Aaron to koniec - wyszeptał, a z jego oczu potoczyły się
strumienie łez. To była prawda, handlujących ciężkimi narkotykami po
tej okolicy wyłapywano kolejno. Zabrano tych, którzy byli w tym
najtwardsi i prawdę mówiąc, wspierali nas. Też się tego bałem, mnie
mogli zatrzymać. Bardziej przerażał mnie fakt, że za nic nie umiem
ochronić przed tym gównem Luhana, nigdy nie umiałem. Ścierałem rękawem
bluzy potok łez z jego twarzy, rozglądając się po okolicy.
-
Ej, mały, idziemy na lody? - spytałem zerkając na ciągle otwartą budkę.
Wiedziałem, że to go zadowoli, zawsze taki był, cieszył się z drobnych
gestów, malutkich, dla innych nic nie znaczących prezentów. Czułem, że
był miłością mojego cholernego życia. Tak bardzo się od siebie
różniliśmy. Nie czekając na jego potwierdzenie, wplotłem swoje palce
między jego i ucałowałem kolejno każdy z nich.
- Kocham Cię, Aaron - szepnął niższy i objął mnie mocniej.
-
Też Cię kocham - odparłem zgodnie z prawdą. Weszliśmy do środka, gdy
mały przyczepiony do sufitu nad drzwiami dzwoneczek zadzwonił,
przyciągając uwagę kasjera, który spojrzał dziwnie na Luhana.
Spiorunowałem
go wzrokiem i przyciągnąłem do siebie bruneta, całując go w czoło.
Wziąłem dwa lody. Gdy chłopak zniknął w zagłębiu pomieszczenia poczułem
niepokój.
Odczekałem chwilę i pewien swojego przeczucia, chwyciłem dłoń chłopaka, ciągnąc go w stronę tylnego wyjścia.
- Co Ty robisz? - przestraszony, nieco chybotał się na boki, kołysząc swoim ciałem szedł za mną.
- Mają nas - rzuciłem tylko i wyciągnąłem go na zewnątrz.
Było za późno.
Chłopak
cofnął się gwałtownie, upadając na ziemię, gdy zza rogu wyjechał
radiowóz policyjny. Siedzące w nim psy, przekrzykiwały sygnał, wrzeszcząc,
że mamy się zatrzymać.
W chłopaku prawdopodobnie dopiero teraz w pełni wstąpił narkotykowy haj, krzyknął, odpychając
mnie do tyłu i ruszył w szaleńczym biegu w stronę policjantów.
-
Luhan, stój! - wrzasnąłem za nim, próbując go złapać, ten jednak okazał
się szybszy. Wyrwał się do nich. Mężczyźni sięgnęli do kieszeni swoich
spodni, wyjmując z nich pistolety. Krzyknąłem coś w stylu " Nie macie
prawa", ale kto by słuchał jebanego narkomana.
Padły trzy strzały, które celnie rozszarpały klatkę piersiową Luhana. Boże...
Chciałem się zemścić, chciałem płakać, krzyczeć, zabić ich wszystkich.
Zabrali mi go, odebrali mi moje słońce.
Zacząłem krzyczeć w dzikim szale, a pierwsza kula świsnęła obok mojej głowy, mijając mnie.
-
Uspokój się, albo skończysz jak tamten - Słowo "tamten" wypowiedzieli z
taką pogardą, jakby był nikim, zwykłym śmieciem. Przetarłem nos i
puściłem się biegiem, otwierając tym samym ogień ze strony napastników.
Pobiegłem na tyły budynku, przeskakując przez niski płot. Nie dorwą mnie,
choćby chcieli. Biegłem, łzy płynęły mi po policzkach. Biegłem
bocznymi ulicami miasta prosto do zamieszkałej przeze mnie i moich
rodziców kamienicy.
Podszedłem do budynku zrobionego z czerwonej cegły i pobiegłem po drabince przeciwpożarowej prosto na balkon mojego pokoju.
-
Aaron! - Dwa donośne głosy rozniosły się echem po pomieszczeniu, gdy do
niego wpadłem, płacząc coraz mocniej. Odwróciłem się do nich, chcąc
wtulić się w ramiona mamy. Jedynej osoby, która wiedziała o mojej
bezgranicznej miłości do Lu. Ku mojemu zaskoczeniu, nie byli tam sami.
Troje uzbrojonych policjantów stało za nimi, mama płakała, a ojciec
wpatrywał się we mnie z ogromnym gniewem.
-
Boże nie... Mamo Lu nie żyje! - wydarłem się histerycznie, mężczyźni
podeszli do mnie, a ja zacząłem rzucać w nich wszystkim co popadnie.
Książki, torba, poduszki, lampka, wszystko co wpadło mi w ręce.
-
Zabiliście go! Zabiliście jebane kundle! - darłem się, jak mogłem,
roznosząc pokój. Wzrok ojca złagodniał, matka zaczęła szlochać.
Pozostała
trójka trwała w bezwzględności. Nim się obejrzałem, oberwałem
paralizatorem. Padłem na ziemię, krzycząc jeszcze głośniej. Złapali mnie
za ramiona i zakuli w kajdanki, uniemożliwiając jakikolwiek ruch i
wyprowadzili na zewnątrz.
- Aaron... Dlaczego nic nie powiedziałeś? - Matka podeszła do mnie ostatni raz, kładąc mi dłoń na policzku.
- Nienawidzę cię, suko! - wydarłem się, a ojciec uderzył mnie w twarz. Poczułem otaczające mnie gorąco i ogólny spokój.
Raz
już czegoś takiego doświadczyłem... Przypomniałem sobie przerażoną
twarz Luhana, kiedy odłamki szkła atakowały twarz Devila, po tym jak
próbował go zgwałcić. Ogień palił jego twarz, a kolejne lampy dookoła nas
pękały, atakując go nadnaturalnym ciepłem, które paliło jego skórę.
Nim
się zorientowałem z kranu trysnął wrzątek, otoczył moich rodziców
gęstym strumieniem i zaatakował ich w brzuch. Sekundę po tym wybuchła
kuchenka, roznosząc cały dom.
- Ty potworze - wydarł się policjant, zeskakując razem ze mną ze schodów. Drugiego pochłonęły promienie.
*Pół roku później*
Pakowałem
swoje rzeczy, niespokojny i zdenerwowany. Od pół roku nie przyjąłem
żadnej dawki, najgorsze dni głodu minęły, jednak nadal pragnąłem tego
całym sobą. Całkowicie oddany byłem swojemu nałogowi i cierpliwie
czekałem na dzień, aż będę mógł do niego wrócić.
5 miesięcy w poprawczaku
Miesiąc w zasranym laboratorium, gdzie prowadzili badania, dochodząc do wniosku, że jestem "inny" niż wszyscy.
Bo, moje DNA było inne? Czy coś.
Nie
wiem, szczerze mówiąc, miałem to gdzieś. Teraz przenosili mnie do jakieś
szkoły, gdzie ponoć miałem wieść spokojne życie, które pozwoli mi
kształtować moje nadnaturalne zdolności. Zaśmiałem się w duchu z ich
naiwności, jeszcze nie wiedzieli, do czego byłem zdolny i jak wiele
problemów potrafiłem im przynieść.
Nadal rozpaczliwie tęskniłem za Luhanem...
Jego jedwabnym głosem, delikatnym, słodkim spojrzeniem i kompletnym oddaniem wierze w lepsze jutro.
Zawsze był naiwny, ale przez to jedynie słodszy.
-
Brakuje mi cię.. - szepnąłem, ścierając z oczu łzy. Nie pozwoliłem
sobie na słabość, nawet na moment. Nie mogłem płakać, nikomu pokazać
swojego bólu.
Niczego...
Przełknąłem ślinę, gdy drzwi, prowadzące do mojego pokoju, skrzypnęły na znak otwarcia.
- Profesor Rohan - stwierdziłem obojętnie, obserwując jak przysadzisty mężczyzna wchodzi do mojego pokoju, atakując wzrokiem.
- Gotowy na lepsze życie? - spytał, kładąc mi dłoń na ramieniu.
- Pytanie tylko czy ludzie tam gotowi są na życie ze mną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz