czwartek, 11 sierpnia 2016

Aaron Choi - Historia

- Masz towar? - spytałem ściszonym głosem, zbliżając usta do ucha mężczyzny. Nieco niższy ode mnie brunet odchylił kaptur bluzy, z którego niemal wyskoczyła szopa włosów. Odsunąłem się do tyłu, czując jak końcówki muskają mój policzek.
- Weź je zetnij - zmarszczyłem czoło poprawiając szary, wciągany przez głowę sweter.
- Nie pozbędę się moich dzieci - zaśmiał się, uderzając mnie w żebra, uniósł twarz, której w bladym świetle lampy mogłem się przyjrzeć. Miał chudą, słodką buzię, lekko zaróżowione policzki, duże zielone oczy i powiększone od narkotyku źrenice, musiał już przyjąć dawkę. Jego kości policzkowe wystawały na tle zapadniętych policzków, wargi miał drżące, spękane. Zastanawiałem się, ile razy jeszcze wstrzyknie sobie w żyłę, nim odleci, tak porządnie na wiele dni... Nim skończy się jego życie.
Albo zwyczajnie umrze od przedawkowania. Zaczął od marihuany, niby nic nie? Więc jakim cudem skończył na heroinie i barbituranach?
Był wrakiem człowieka, którego życie kończyło się z dnia na dzień, dawka za dawką. 
A ja każdego dnia zdawałem sobie sprawę coraz bardziej z tego, jak bardzo będę za nim tęsknić gdy umrze. 
Chwyciłem w dłonie tę słodką twarz, muskając wargami jego usta. Zawsze niesiony emocjami gwałtownie, odwzajemniał moje pocałunki. Lubiłem to w nim, chociaż zdawałem sobie sprawę konsekwencją czego jest jego nieludzkie zachowanie.
- Mam - szepnął, chowając się w moich ramionach. Zawsze to robił, kiedy czuł strach. Przychodził do mnie, by bez słowa leżeć i spędzać ze mną czas. Tylko czego bał się teraz?
- Luhan? - Spojrzałem na niego, zawsze zastanawiało mnie jego afrykańskie imię przy jego kanadyjskich korzeniach. - Co się dzieje? - chłopak zacisnął dłonie na moją bluzie.
- Mają nas, policja szuka nas od dawna, złapali Sylvaina, Carter nie żyje. Zostałem ja, Ty i Sonia. Aaron to koniec - wyszeptał, a z jego oczu potoczyły się strumienie łez. To była prawda, handlujących ciężkimi narkotykami po tej okolicy wyłapywano kolejno. Zabrano tych, którzy byli w tym najtwardsi i prawdę mówiąc, wspierali nas. Też się tego bałem, mnie mogli zatrzymać. Bardziej przerażał mnie fakt, że za nic nie umiem ochronić przed tym gównem Luhana, nigdy nie umiałem. Ścierałem rękawem bluzy potok łez z jego twarzy, rozglądając się po okolicy.
- Ej, mały, idziemy na lody? - spytałem zerkając na ciągle otwartą budkę. Wiedziałem, że to go zadowoli, zawsze taki był, cieszył się z drobnych gestów, malutkich, dla innych nic nie znaczących prezentów. Czułem, że był miłością mojego cholernego życia. Tak bardzo się od siebie różniliśmy. Nie czekając na jego potwierdzenie, wplotłem swoje palce między jego i ucałowałem kolejno każdy z nich.
- Kocham Cię, Aaron - szepnął niższy i objął mnie mocniej.
- Też Cię kocham - odparłem zgodnie z prawdą. Weszliśmy do środka, gdy mały przyczepiony do sufitu nad drzwiami dzwoneczek zadzwonił, przyciągając uwagę kasjera, który spojrzał dziwnie na Luhana.
Spiorunowałem go wzrokiem i przyciągnąłem do siebie bruneta, całując go w czoło. Wziąłem dwa lody. Gdy chłopak zniknął w zagłębiu  pomieszczenia poczułem niepokój.
Odczekałem chwilę i pewien swojego przeczucia, chwyciłem dłoń chłopaka, ciągnąc go w stronę tylnego wyjścia.
- Co Ty robisz? - przestraszony, nieco chybotał się na boki, kołysząc swoim ciałem szedł za mną.
- Mają nas - rzuciłem tylko i wyciągnąłem go na zewnątrz.
Było za późno.
Chłopak cofnął się gwałtownie, upadając na ziemię, gdy zza rogu wyjechał radiowóz policyjny. Siedzące w nim psy, przekrzykiwały sygnał, wrzeszcząc, że mamy się zatrzymać.
W chłopaku prawdopodobnie dopiero teraz w pełni wstąpił narkotykowy haj, krzyknął, odpychając mnie do tyłu i ruszył w szaleńczym biegu w stronę policjantów.
- Luhan, stój! - wrzasnąłem za nim, próbując go złapać, ten jednak okazał się szybszy. Wyrwał się do nich. Mężczyźni sięgnęli do kieszeni swoich spodni, wyjmując z nich pistolety. Krzyknąłem coś w stylu " Nie macie prawa", ale kto by słuchał jebanego narkomana.
Padły trzy strzały, które celnie rozszarpały klatkę piersiową Luhana. Boże...
Chciałem się zemścić, chciałem płakać, krzyczeć, zabić ich wszystkich.
Zabrali mi go, odebrali mi moje słońce.
Zacząłem krzyczeć w dzikim szale, a pierwsza kula świsnęła obok mojej głowy, mijając mnie.
- Uspokój się, albo skończysz jak tamten - Słowo "tamten" wypowiedzieli z taką pogardą, jakby był nikim, zwykłym śmieciem. Przetarłem nos i puściłem się biegiem, otwierając tym samym ogień ze strony napastników. Pobiegłem na tyły budynku, przeskakując przez niski płot. Nie dorwą mnie, choćby chcieli. Biegłem, łzy płynęły mi po policzkach. Biegłem bocznymi ulicami miasta prosto do zamieszkałej przeze mnie i moich rodziców kamienicy.
Podszedłem do budynku zrobionego z czerwonej cegły i pobiegłem po drabince przeciwpożarowej prosto na balkon mojego pokoju.
- Aaron! - Dwa donośne głosy rozniosły się echem po pomieszczeniu, gdy do niego wpadłem, płacząc coraz mocniej. Odwróciłem się do nich, chcąc wtulić się w ramiona mamy. Jedynej osoby, która wiedziała o mojej bezgranicznej miłości do Lu. Ku mojemu zaskoczeniu, nie byli tam sami. Troje uzbrojonych policjantów stało za nimi, mama płakała, a ojciec wpatrywał się we mnie z ogromnym gniewem.
- Boże nie... Mamo Lu nie żyje! - wydarłem się histerycznie, mężczyźni podeszli do mnie, a ja zacząłem rzucać w nich wszystkim co popadnie. Książki, torba, poduszki, lampka, wszystko co wpadło mi w ręce.
- Zabiliście go! Zabiliście jebane kundle! - darłem się, jak mogłem, roznosząc pokój. Wzrok ojca złagodniał, matka zaczęła szlochać.
Pozostała trójka trwała w bezwzględności. Nim się obejrzałem, oberwałem paralizatorem. Padłem na ziemię, krzycząc jeszcze głośniej. Złapali mnie za ramiona i zakuli w kajdanki, uniemożliwiając jakikolwiek ruch i wyprowadzili na zewnątrz.
- Aaron... Dlaczego nic nie powiedziałeś? - Matka podeszła do mnie ostatni raz, kładąc mi dłoń na policzku.
- Nienawidzę cię, suko! - wydarłem się, a ojciec uderzył mnie w twarz. Poczułem otaczające mnie gorąco i ogólny spokój.
Raz już czegoś takiego doświadczyłem... Przypomniałem sobie przerażoną twarz Luhana, kiedy odłamki szkła atakowały twarz Devila, po tym jak próbował go zgwałcić. Ogień palił jego twarz, a kolejne lampy dookoła nas pękały, atakując go nadnaturalnym ciepłem, które paliło jego skórę.
Nim się zorientowałem z kranu trysnął wrzątek, otoczył moich rodziców gęstym strumieniem i zaatakował ich w brzuch. Sekundę po tym wybuchła kuchenka, roznosząc cały dom.
- Ty potworze - wydarł się policjant, zeskakując razem ze mną ze schodów. Drugiego pochłonęły promienie.

*Pół roku później*
Pakowałem swoje rzeczy, niespokojny i zdenerwowany. Od pół roku nie przyjąłem żadnej dawki, najgorsze dni głodu minęły, jednak nadal pragnąłem tego całym sobą. Całkowicie oddany byłem swojemu nałogowi i cierpliwie czekałem na dzień, aż będę mógł do niego wrócić.
5 miesięcy w poprawczaku
Miesiąc w zasranym laboratorium, gdzie prowadzili badania, dochodząc do wniosku, że jestem "inny" niż wszyscy.
Bo, moje DNA było inne? Czy coś.
Nie wiem, szczerze mówiąc, miałem to gdzieś. Teraz przenosili mnie do jakieś szkoły, gdzie ponoć miałem wieść spokojne życie, które pozwoli mi kształtować moje nadnaturalne zdolności. Zaśmiałem się w duchu z ich naiwności, jeszcze nie wiedzieli, do czego byłem zdolny i jak wiele problemów potrafiłem im przynieść.
Nadal rozpaczliwie tęskniłem za Luhanem...
Jego jedwabnym głosem, delikatnym, słodkim spojrzeniem i kompletnym oddaniem wierze w lepsze jutro.
Zawsze był naiwny, ale przez to jedynie słodszy.
- Brakuje mi cię.. - szepnąłem, ścierając z oczu łzy. Nie pozwoliłem sobie na słabość, nawet na moment. Nie  mogłem płakać, nikomu pokazać swojego bólu. 
Niczego...
Przełknąłem ślinę, gdy drzwi, prowadzące do mojego pokoju, skrzypnęły na znak otwarcia.
- Profesor Rohan - stwierdziłem obojętnie, obserwując jak przysadzisty mężczyzna wchodzi do mojego pokoju, atakując wzrokiem.
- Gotowy na lepsze życie? - spytał, kładąc mi dłoń na ramieniu.
- Pytanie tylko czy ludzie tam gotowi są na życie ze mną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz