Przejechałam językiem po mojej niewielkiej szparce, między dwoma przednimi zębami. Jeszcze raz przejrzałam się w lustrze, sprawdzając czy suknia żałobna dobrze na mnie leży. Dziś mieliśmy wystawiać "La casa de Bernarda Alba" i chciałam dobrze wypaść. Mimo, że byłam jeszcze za młoda na odpłatną pracę w teatrze, lubiłam tam chodzić w ramach wolontariatu i darmowych zajęć z aktorstwa. Ostatni raz zerknęłam na scenariusz, niepewnie trzymany w mojej lekko drżącej i spoconej dłoni. Do łazienki zajrzał tato
-Gotowa? Chodź szybko na dół, bo się spóźnisz- odparł i zniknął za rogiem. Może przesadzam, ale uważam, że mój ojciec mógłby okazywać trochę więcej bojawiem...emocji?? Co prawda nigdy nie stosował wobec mnie przemocy, ale czasami potrafił być bardzo nieczuły; miałam wrażenie, że często po prostu mnie "olewa". Skierowałam się w stronę schodów, na ich szczycie stał mój młodszy braciszek Olivier. Młody próbował swoimi malutkimi, pulchniutkimi rączkami zerwać muszkę, którą moja ciotka tak pieczołowicie i z wytrwałością godną męczennika próbowała jemu założyć. Nasze spojrzenia się spotkały. W całym swoim życiu nie poznałam osoby o tak intensywnie lazurowych oczach. Olivier natychmiastowo schował dłonie za plecy i posłał mi zawadiacki uśmiech. Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, zbiegł błyskawicznie na dół po schodach. Pokręciłam tylko z uśmiechem głową. Już teraz ciężko było go upilnować, co dopiero jak podrośnie. Mimowolnie zerknęłam w stronę jego pokoju. Po podłodze walały się najróżniejsze zabawki, które jak zwykle uprzątnie mama. No tak cały Olivier...
Zeszłam na dół i bezwiednie pokierowałam się do kuchni. Zastałam tam względnie panujący porządek i uchylone okno. Mimo, że zabrzmi to tandetnie byłam przekonana, że ciotka je zamknęła. Przełożyłam scenariusz do lewej dłoni i zbliżyłam się do szyby.
-Cas!!-to krzyczał do mnie tata
-Już id...- Nie dokończyłam, ponieważ ktoś nagle zbił szybę i para rąk w skórzanych rękawiczkach, wywlekła mnie przez okno. Zaczęłam się gwałtownie szarpać, drąc się w niebogłosy z nadzieją, że rodzina mnie usłyszy. Muskularny porywacz o jasnej karnacji i włosach miał nade mną przewagę w wyniku szoku jakiego doznałam. Ogarniało mnie przerażenie. Jednym sprawnym udało mu się owinąć swoją rękę wokół mej szyi i ją zacisnąć. Przed oczami zatańczyły mi małe czarne plamki. Ostatnią rzeczą, która zobaczyłam był zielony land rover. Wpadając do auta uderzyłam głową o górną framugę drzwi, chociaż myślę, że w wyniku bijatyki i podduszenia zemdlałabym i bez tego. Krzyki, płacz Oliego i barwy zlały się w jedno. Potem wszystko stało się czarne...
* * *
Uderzył mnie ostry zapach medykamentów, silikonu i środków dezynfekujących. Ostre rażące światło jarzeniówek oślepiało mnie i sprawiło, że zaczęły mi delikatnie łzawić oczy. Powoli odzyskiwałam ostrość obrazu i czucie w ciele; najpierw stopy i dłonie, potem całe ręce i nogi, wreszcie tółw. Zaczęłam kręcić głową jak w transie. Usłyszałam jakieś głosy.
-Nie dało się normalnie jak z resztą?!- zabrzmiał baryton należący do jakiegoś mężczyzny-Co ona jest jakimś małolatem specjalnej troski?!
-Takie były rozkazy. Nie moja wina- odburknął o wiele niższy bas, od którego aż się robiło nieprzyjemnie
-Panie doktorze...myślę, że chodzi o to...-głos musiał należeć do kobiety. Nastąpiła krotka chwila milczenia, którą przerywał jedynie szelest papieru i mój oddech.
-Hmm..aichmofobia rozumiem..Cóż dziękuje może już pan iść.-odgłos zamykanych drzwi i przyspieszone bicie mojego serca. Skąd oni o tym wiedzą? Rozejrzałam się dokładniej po pokoju. Znajdowałam się w nowoczesnym, aczkolwiek surowym gabinecie. Poczułam się jak na sali operacyjnej, co wcale nie wróżyło nic dobrego. Obok mojego "łóżka" na blaszanym stoliku leżały różne skalpele, nożyczki i inne przyrządy na widok których robiło mi się słabo. Zwrócona byłam przodem do ściany, ci ludzie musieli stać gdzieś za mną. Obróciłam głowę w drugą stronę. Ujrzałam podobny stoliczek, na górze probówki. Kilka pustych, kilka wypełnionych płynami jakiegoś bliżej nieokreślonego koloru i....strzykawkę. Olbrzymią z ostrym metalowym szpicem. Moje serce zamarło, a następnie puls skoczył mi do jakichś 300 uderzeń na minutę. Mój kark oblał zimny pot. W pierwszej chwili rzuciłam się do panicznej ucieczki, ale...nie mogłam się poruszyć. dopiero w tym momencie odkryłam, że na całej długości mojego ciała jestem silnie przytwierdzona skórzanymi pasami do stołu operacyjnego. Poczułam ucisk w klatce piersiowej, dostałam ataku duszności. Histerycznie machałam głową wodząc wzrokiem dookoła i szukając wyjścia, jakiejkolwiek drogi ucieczki. Nagły przypływ adrenaliny zmusił mnie do dzikiego szarpania się, nic to oczywiście nie dało. Mimo, że mój oddech przyśpieszył, miałam usilne wrażenie, że nie mogę złapać tchu. Nagle przed moje oblicze wysunęła się dwójka ludzi. Jak mniemam "doktor" był niskim, łysiejącym już człowiekiem, noszącym małe okrąglutkie okularki. Kobieta, która stała obok niego musiała być pielęgniarką. Wyjątkowo urodziwa; szczupła i wysoka, z brązowymi, upiętymi włosami i mocno pomalowanymi ustami.
-Cassiopeia Moore?-spytał doktor, zerkając na dokument podsunięty przez kobietę. Otworzyłam usta, ale zdołałam wydobyć z siebie tylko zduszony jęk, cała dygotałam i drżałam. Mężczyzna zrobił dziwna minę.
-Halo? Jest tam kto?- wpatrywał się w moje oczy jakby usiłował się wwiercić w moja duszę. Odwrócił się do pielęgniarki- Co ona mówić nie umie? Czemu tak się zachowuje?- mój wzrok mimowolnie powędrował w stronę igły, niestety kobieta to zauważyła
-Ehm..doktorze-wskazała głową na metalowy stoliczek. Mężczyzna spojrzał w jego stronę następnie na mnie. Westchnął. Sięgnął ręką do kieszeni fartucha i wyciągnął parę białych, lateksowych rękawiczek, oraz maseczkę. Założył.
-Co za baran to tu postawił-mruknął z dezaprobatą pod nosem- No nic-rzekł już normalnie-Mówi się trudno...-wziął strzykawkę do ręki. Moje drgania zamieniły się w istna palpitację-...i żyje się dalej
Na widok strzykawki zaschło mi w ustach. Na przemian czułam uderzenia gorąca, po chwili falę zimna. Próbowałam się wyszarpać, ale pasy trzymały mnie skutecznie. Machałam głową instynktownie na wszystkie strony szukając jakiejkolwiek pomocy.
-Panno Dots...-zblazowany lekarz, skinął głową w kierunku pielęgniarki. Nie wiem czy wyglądałam aż tak źle, ale panna Dots cała pozieleniała na twarzy. Następnie wzięła kolejny gruby skórzany pas i przymocowała nim moją głowę. Dostałam całkowitego paraliżu ciała i drgawek. Zaczęłam się dusić, bałam się myśleć o tym co nastąpi. Łapczywie łapałam oddech, kręciło mi się w głowie. Doktor uniósł narzędzie tortur.
-N..niee.eniee-mój głos był zachrypnięty-lek..arzyy..szpit..aaal-z ledwością wydobywałam z siebie głos
-Spokojnie, jesteś w szpitalu złotko- jego głos był chłodny, bez emocji. Pielęgniarce zaszkliły się oczy, zasłoniła usta ręką i się trochę cofnęła. Miałam dziki, rozbiegany wzrok. Było mi słabo. Miałam wrażenie, że to nie dzieje się naprawdę, to nie jest rzeczywistość, a ja się zaraz obudzę. Spojrzałam błagalnie na kobietę
-Poo..po..pomoo.cyyy niee..prawdaa.-teraz zaczęłam się dusić naprawdę-ja..ja..ja..ja..-oddychałam raptownie, nie mogłam wydobyć z siebie głosu, choć tak bardzo chciałam-ja..ja..-zaczęłam bełkotać i płakać, po chwili zamiast normalnych słów z moich ust wychodziły już tylko zachrypnięte krzyki i jęki, straciłam nad tym kontrolę
-Nie..nieprawda?-zająknęła się kobieta
-Derealizacja i parestezje-rzekł rzeczowym, naukowym tonem doktor- klasyczny objaw ataku paniki-pielęgniarka wyszła, chyba nie mogła na mnie patrzeć. Mężczyzna się tym nie przejął i kontynuował zabieg. Błyszcząca, ostra jak szpic igła zbliżała się do mnie powoli i nieuchronnie, co tylko wydłużało cierpienie. Chyba nie byłam w stanie tego znieść, bo zanim strzykawka choćby mnie musnęła, po raz drugi tego dnia i w całym moim życiu zemdlałam.
* * *
Obudziłam się w nowym, nieznanym mi pomieszczeniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz